Mieszko Górski od blisko dekady ze stali i drewna tworzy prawdziwe dzieła sztuki. Choć funkcjonalne i praktyczne, wykonane przez niego noże zachwycają precyzją i dbałością o każdy detal. Zaczynał właściwie bez narzędzi i od wyzwania rzuconego przez kolegę, a dziś jego ręcznie robione tasaki czy kolekcjonerskie pięściaki znajdują uznanie u pasjonatów rzemiosła nie tylko w Polsce, ale i za granicą.
Strzelinianin Mieszko Górski od blisko 10 lat zajmuje się nożownictwem. Jest pasjonatem i samoukiem. Pierwszy nóż zrobił, kiedy nie miał jeszcze pojęcia o tym rzemiośle. – Mój kolega, który miał taką surwiwalową zajawkę, potrzebował porządnego noża. Podczas jednej z wypraw złamał mu się bowiem drogi nóż pewnej amerykańskiej firmy, a wiadomo, że bez noża w zasadzie nic się w terenie nie zrobi – opowiada Mieszko. – Powiedziałem mu, że jak dla mnie nóż to dwa kawałki drewna i blacha, więc jeśli materiały są dobre, to nie ma prawa się zepsuć. Kolega stwierdził, żebym mu taki nóż zrobił, skoro to proste, a ja podjąłem się wyzwania – dodaje.
Pierwsze noże robił bez profesjonalnego sprzętu, z użyciem ręcznych pilników. – Kupiłem kawałek stali, wziąłem pilnik, bo nie miałem szlifierki i cały ten szlif, czyli skos, który jest potrzebny, żeby ostrze powstało, wyprowadzałem ręcznie. Zajmowało mi to wtedy wiele godzin i było męczące – wspomina Mieszko. Po trzech latach i kilku zrobionych własnoręcznie nożach, zainwestował w maszyny – m.in. szlifierkę taśmową, przystawki, odciąg, kowadło czy wiertarkę kolumnową.
Od noży biżuteryjnych po sztylety
Obecnie Mieszko wykonuje głównie noże kuchenne, m.in. tasaki czy noże szefa kuchni. W jego ofercie znajdują się również noże biżuteryjne: na co dzień, do paska, do torebki, na szyję; tzw. noże harcerskie, czyli małe noże – finki, którymi można zrobić praktycznie wszystko – wystrugać patyk, rozpalić ognisko czy posmarować kanapkę. Wykonał także kilka sztyletów i “pięściaków”, które mogą być kupowane wyłącznie w celach kolekcjonerskich. – Użycie takiego noża, nawet do obrony własnej, jest w zasadzie karalne. Kolekcjonują je jednak pasjonaci. Niedawno robiłem dwa pięściaki – coś konstrukcyjnie pomiędzy kastetem a sztyletem, dla dyrektora dużej firmy, który chciał mieć je u siebie w gabinecie jako eksponaty – opowiada Mieszko.
Do warsztatu Mieszka, który mieści się w niewielkim garażu, ludzie trafiają pocztą pantoflową i dzięki internetowi. Wracają także zadowoleni klienci. Spora część to osoby z zagranicy. – Mam klienta ze Szwecji, który co roku na swoje urodziny zamawia kolejny nóż. Ma już cztery i wiem, że w przyszłym roku zamówi następny. Jeden nóż dla niego kosztuje między 1600 a 2500 zł. Nie jest to mało, więc robi sobie co roku taki prezent urodzinowy, zbierając systematycznie kolekcję. Mimo że nie promuję swojej działalności, to mam dużo zamówień – do końca roku nie jestem w stanie przyjmować nowych. Pracuję jeszcze na etat, ale w najbliższym czasie planuję zająć się już tylko nożownictwem – zapowiada nasz rozmówca.
Dlaczego są takie drogie?
Ręcznie robione noże potrafią sporo kosztować – od kilkuset do nawet kilku tysięcy złotych. – Ludzie, którzy mają okazję je przetestować, są zadowoleni do momentu, jak nie usłyszą ceny – zauważa Mieszko. – To jest jak z autem: nie każdy potrzebuje porsche, żeby jeździć, i nie każdy potrzebuje ręcznie robionego noża, choć różnica w użytkowaniu jest naprawdę spora – dodaje. Na cenę wpływa nie tylko rzemieślnicza praca, ale także materiały – zazwyczaj bardzo drogie – to przede wszystkim dobrej jakości stal, a także materiały na rękojeść – wszelkiego rodzaju kompozyty, np. drewno barwione klejone warstwowo, drewno stabilizowane, czyli nasączone żywicą pod ciśnieniem i utwardzone, a także bloczki wykonane, np. z zęba mamuta, wykopanego na Alasce.
Kto najczęściej kupuje ręcznie robione noże? – Przede wszystkim kucharze, pasjonaci i kolekcjonerzy. Bardzo rzadko robię dla ludzi, którzy lokalnie mnie znaleźli, to może 1-2 zamówienia w ciągu roku – opowiada nasz rozmówca. – Nie każdy czuje rzemiosło w ten sam sposób i to widać między twórcami nożowymi – niektórzy robią byle jak, bardzo dużo wybaczają, mówiąc, że takie noże mają duszę, inni przechodzą całkowicie na maszyny sterowane numerycznie, przez co produkt traci wyjątkowość. Ja noże robię jak najdokładniej, ręcznie i z wykorzystaniem sprzętu, ale staram się w każdym z nich nanieść coś, czego maszyna nie zrobi – podkreśla Mieszko.
Z każdym kolejnym nożem Mieszko zawiesza poprzeczkę coraz wyżej. W planach pozostaje zrobienie noża składanego. – Wymaga on jeszcze większej precyzji i na moim aktualnym parku maszynowym nie da się go zrobić, ale bardzo bym chciał wykonać taki nóż – dla siebie, czy w prezencie dla taty lub dziadka, żeby mieć z tyłu głowy, że udało się zrealizować kolejny projekt – wyjaśnia Mieszko.
Czy noże mają dla naszego rozmówcy znaczenie sentymentalne i czy jest taki egzemplarz, którego nigdy nie sprzeda? Okazuje się, że nie. – Czwarty raz robię nóż dla siebie – mówi z uśmiechem Mieszko. – Poprzednie trzy były moje, ale pojawił się ktoś, kto chciał kupić, więc sprzedałem, i tak przez 9 lat nie dorobiłem się jeszcze własnego noża.
Cały artykuł zamieściliśmy w 34 (1271) wydaniu papierowym Słowa Regionu.
UWAGA!
Gdy liczba negatywnych głosów na dany komentarz osiągnie 15, zostanie on automatycznie ukryty, niemniej pokazywać się będzie przy nim opcja "kliknij, aby wyświetlić". Kiedy jednak dany komentarz osiągnie 20 negatywnych głosów, zostanie automatycznie wycofany z publikacji na stronie i już nikt nie będzie mógł go zobaczyć (poza administratorem strony).
zieloną chorągiewkę i zgłoś swoje uwagi administratorowi.
Dodając komentarz przestrzegaj norm dyskusji i niezależnie od wyrażanych poglądów nie zamieszczaj obraźliwych wpisów. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, kliknij