Z Himalajów w Alpy i Tatry
Tydzień temu w pierwszej części rozmowy z Tomkiem Sobotnickim, opowiedzieliśmy o początkach jego przygody z alpinizmem, wyprawami i przeżyciami z Himalajów. Dziś poznamy dalsze losy zmagań strzelińskiego alpinisty i fotografa w najwyższych górach świata. Powiemy także, co działo się później.
Wasza baza pod Lobuche (szczyt w Himalajach) znajdowała się na dużej wysokości, jak na realia górskie w Europie, bo na poziomie około 5300 m n.p.m. Jak znosiliście tę wysokość? Czy nie mieliście problemów z chorobą wysokościową?
- Nie mieliśmy szczególnych problemów z wysokością. Tylko w nocy trochę bolały nas głowy, ale nie było to jakoś specjalnie dokuczliwe. Oczywiście, czuć było, że jest wysoko, bo każde przyspieszenie kroku od razu zmuszało do zwolnienia i szybszego oddechu. Jeden z kolegów z mojego zespołu, a była nas trójka, przy wejściu na szczyt bardzo mocno odczuwał wysokość, ledwo szedł.
Opowiedz, jak wyglądało wasze wejście na Lobuche. Przypomnijmy, że szczyt ma 6100 m n.p.m.
- Mieliśmy wtedy piękną pogodę. Do pokonania w pionie było 800 metrów, ale na tej wysokości jest to bardzo poważne wyzwanie. Do akcji szczytowej przygotowaliśmy cały sprzęt już wieczorem poprzedniego dnia. Kolacje mieliśmy około godz. 17. O godz. 19 spanie. Przespałem może połowę nocy. Takie były emocje. Godz. 1.00 w nocy: śniadanie i po tym wyjście. Cała akcja szczytowa poszła nam bardzo sprawnie. Ja na szczycie byłem po 6 godzinach wspinaczki. Przyznam, że...
Cały artykuł na ten temat zamieściliśmy w 42 (1180) wydaniu papierowym Słowa Regionu. Materiał ten, w całości, przeczytasz również na portalu egazety.pl, eprasa.pl, a także e-kiosk.pl












































































Dodając komentarz przestrzegaj norm dyskusji i niezależnie od wyrażanych poglądów nie zamieszczaj obraźliwych wpisów. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, kliknij