Jej rodzice doskonale pamiętali czasy zaborów, ona sama – dom na Kresach, wojnę, przymusowe wysiedlenie, a później konieczność odnalezienia się w nowej rzeczywistości na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Życie pani Michaliny jest pełne pięknych, ale i dramatycznych momentów, takich jak cudowne ozdrowienie w młodości, ucieczka przed łapanką i niemieckimi żołnierzami, którzy kwaterowali… w domu pani Michaliny.
Pani Michalina Woźniak urodziła się w 1924 roku w Uszni, wiosce leżącej na terenie dzisiejszej Ukrainy, w obwodzie lwowskim. Gdy tam mieszkała była to Polska, świeżo po odzyskaniu niepodległości. Rodzice zajmowali się gospodarką, a tato pani Michaliny pracował także przy budowie wieży we Lwowie. W wyniku prac na wysokościach stracił słuch. Rodzice doskonale pamiętali jeszcze czasy zaborów, co z dzisiejszej perspektywy wydaje się absolutnie wyjątkowe.
Pani Michalina na ślubnym portrecie z mężem, Józefem
Pani Michalina miała siostrę i dwóch braci. Najstarszy – Stefan był ułanem. Dzieciństwo wspomina bardzo dobrze, choć – jak podkreśla – od małego była angażowana do różnych prac.
– Teraz dzieci to ja nie wiem jak oni będą kiedyś chować swoje – mówi i macha ręką. – Oni nic nie rozumieją, a ja od maleńkości, jak 5 lat miałam to już musiałam gęsi pilnować. Te gęsi na skrzydłach polecieli i leć za nimi… – wspomina ze śmiechem. Jako dziecko pilnowała także krów. Spokój dziecięcych lat przerwała jednak choroba, a następnie wojna. W wieku 15 lat pani Michalina trafiła do szpitala, gdzie przebywała pół roku.
– Miałam ropy u boku… Tak strasznie mnie coś kłuło, więc zawieźli mnie do szpitala, zbadali i powiedzieli, że to ropa. Zrobili mi między biodrami taką dziurę, zapchali jakieś rurki i tak tę ropę przez 5 miesięcy ściągali. Później założył bandaż, bo mówili, że trzeba chodzić. Po sześciu miesiącach powiedzieli, że nie mogą mnie już trzymać w szpitalu, a to była już wojna, już Ruskie byli u nas, i ja się bałam, że nie będę miała jak na opatrunki przyjeżdżać.
– Mama raz w tygodniu w niedzielę mnie odwiedzała – kontynuuje. – Mówię: mamo, nie przychodźcie do mnie. Jak ja powiem, że mnie się wyrzekli, to może mnie nie wyrzucą i w tą niedzielę mama nie przyszła, ale poszła do kościoła i zamówiła Mszę św. za moje zdrowie, żeby w tę samą niedzielę ksiądz odprawił i odprawił. W poniedziałek jak poszłam na opatrunek i chirurg rozwinął bandaże, to aż się przeraził. Pełno ropy było, aż pod sufit prysnęła. Wyczyścił to wszystko, założył bandaż. W kolejny dzień przychodzi, nic ropy nie ma. Kolejna zmiana bandażu – sucho. Mówi lekarz: tyle ropy było w poniedziałek, a teraz ani kropli. W sobotę więc wypisali do domu. Taki to był cud. Pół roku mnie lekarze leczyli i nic, a tu w jednym momencie… Do wioski jak furmanką przyjechałam, to ludzie powylatywali, bo myśleli, że mnie na noszach przyniosą, a ja zeskoczyłam z wozu i poszłam do domu – wspomina ze śmiechem pani Michalina.
"Idź, bo cię zastrzelą..."
Na wspomnienie II wojny światowej do dziś się wzdryga. Wówczas nastoletnia Michalina widziała ogrom cierpienia i biedy.
– Dwa lata byli Ruskie, wszystko niszczyli, mordowali oficerów, za dwa lata przyszli Niemcy i zabili wszystkich Żydów, a Polaków Ukraińcy mordowali… Nie wiem co się stało, chyba obiecali im Ukrainę… – mówi pani Michalina. Do wioski, w której mieszkała, dotarło w końcu wojsko niemieckie.
Cały artykuł zamieściliśmy w 48 (1236) wydaniu papierowym Słowa Regionu.










































































Dodając komentarz przestrzegaj norm dyskusji i niezależnie od wyrażanych poglądów nie zamieszczaj obraźliwych wpisów. Jeśli widzisz komentarz, który jest hejtem, kliknij